Góry Kaczawskie

06.11.2011

Przewracałem strony map i przewodników, jak zwykle niezdecydowany, aż w końcu posłuchałem się siebie, w styczniu obiecującego sobie wrócić jesienią w Góry Kaczawskie. Wróciłem i przeżyłem w tych górach dzień piękny słońcem, widokami i swoim nastrojem.

Słońce wstawało dopiero, gdy podszedłem do Wielkich Organów Wielisławskich u stóp Wielisławki, niewysokiej, ale urodziwej góry pod Sędziszową, kilkanaście kilometrów na południe od Złotoryi. Strome zbocze góry jakby urywało się nagle kilkadziesiąt metrów powyżej płaskiej jej podstawy, odsłaniając niemal pionowe urwisko z czerwonawego porfiru; wrażenie największe czyni jednak nie samo urwisko, a sposób wietrzenia jego skał: otóż pękają one w pionowe słupy różnej szerokości i wysokości. Gdy ogarnie się je wzrokiem, wydają się być monstrualnej wielkości organami ustawionymi tutaj przez Naturę; brakuje im tylko mistrza, który usiadłby przy klawiaturze i rozpoczął koncert.

Brakuje?

Dopiero teraz zauważyłem go: siedział wyprostowany na ławie przed stołem, na którym wznosiły się kolejno coraz wyższe manuały, jedną dłoń trzymał w drugiej, jakby chciał je ogrzać, a rozstawione szeroko stopy opierał na obudowie pedałów. Zamarłem w bezruchu, bo oto wyciągnął otwarte dłonie przed siebie i zbliżył je do klawiszy.

Utwór poznałem po pierwszych jego dźwiękach: to była toccata z fugą d-moll, porywająca kaskada dźwięków stworzona przez Bacha. Słuchałem.

Piękną melodię toccaty intonowały piszczałki rozmieszczone po bokach, a już po chwili basami odpowiadały im najgrubsze piszczały na wprost mnie. Oczy biegały po piszczałkach organów w pogoni za dźwiękami, jakby chciały zobaczyć je w momencie ich tworzenia, ale zawsze spóźniały się. Czułem drżenie piersi pod naporem majestatycznych dźwięków, jak wiele lat temu, gdy utwór ten słyszałem w filharmonii po raz pierwszy. Dźwięki zmieniały się, próbowałem nadążyć za nimi swoją pamięcią, usłyszeć te, które położyły na boki amfiteatralnie ustawione piszczałki, ale nie pamiętam tego utworu tak dokładnie jak pamięta muzyk, słuchałem raczej siebie, zapamiętanego wrażenia, niż zmieniających się dźwięków. Gdy już zapadła cisza, słyszałem cichy szmer osypujących się kamyków. Mistrz siedział ze spuszczonymi ramionami i głową, jakby wydał ostatnie tchnienie razem z ostatnim dźwiękiem fugi. Poły jego fraka wisiały smutno.

Sięgnąłem po plecak i cicho odszedłem obiecując sobie wrócić tutaj.

Wytyczonym szlakiem obszedłem górę dookoła nie ominąwszy jej szczytu, z którego rozciąga się widok na Góry Kaczawskie dokładnie taki, jakiego spodziewałem się zobaczyć tutaj: żywy kolorami pogodnej jesieni, troszkę nostalgiczny, ciepły, kuszący dalą i nitkami dróżek tnących pola u stóp gór. Chmara liści, niczym stado roztrzepanych wróbli, porwana podmuchem wiatru sfrunęła z drzew i pognała w dół zbocza porosłego wyjątkowym, bo rzadko spotykanym lasem dębowo-grabowym. Górą dobiegał mnie świst powietrza i krakanie podobne do wroniego, po chwili zobaczyłem między drzewami czarny zarys wielkiego ptaka przesuwającego się majestatycznie po błękicie nieba.

Ziemio miła… - wspomniałem słowa Gołubiewa.

Szedłem w dół dotykając gładkich, srebrzystych pni grabów, zdawały się być twardsze nad pnie innych drzew, ale to pewnie tylko moje spodziewanie kazało mi wyczuwać ich twardość.

Ścieżka prowadziła brzegiem pól i liściastego lasu porastającego górski stok, a gdy minąwszy zakręt obejrzałem się, zobaczyłem jeden z najurokliwszych widoków tego dnia i tej jesieni: słońcem rozjaśniona ścieżka znikała za zakrętem – i już to jedno: ścieżka niknąca na zakręcie, ma magnetyczną siłę przyciągania – a tam i dąb przybrany brązami pochylał się nad nią, i przestrzeń zielonego pola zamykał las, a nad nim, daleko, daleko, niebieską linią falowały szczyty górskie. Usiadłem na miedzy i pijąc kawę patrzyłem, chcąc nacieszyć się i zapamiętać. Zabrać ze sobą ten widok, kontrast odległości i kolorów, nastrój chwili, rześkie powietrze które wdychałem i ciepłą barwę liści dębu. Wszystko.

Przecież to ten sam listopad, którego wiosną tak bardzo się boję – myślałem zdumiony.

Pojechałem dalej, a po drodze zatrzymała mnie grupa skał wyrastających ponad pola. Poszedłem ku nim, wszak obiecałem sobie dzień spokojny i leniwy, bez gonitwy za szczytami i kilometrami.

Czartowskie Skały pod Myśliborzem – coś diabelnie dużo jest w Sudetach tych różnych czartowskich skał. Ciepły i silny wiatr z nad pól przywitał mnie na szczycie skał.

Później jakaś boczna droga prowadziła mnie nie wprost do celu, do Myśliborza, a dużymi zawijasami, więc w mijanej wiosce zatrzymałem się przy sklepie spożywczym i zapytałem dwóch stojących tam piwoszy (pory roku się zmieniają i ustroje, mijają dobre lata i te gorsze, a wiejscy miłośnicy trunków wszelakich ciągle stoją przed sklepami grzejąc w dłoniach butelki – wieczni jak te góry na horyzoncie) o najkrótszą drogę tego miasteczka.

-No tu, o! – jeden z nich pokazał palcem między drzewa – obok transformatora. Nie? – poprosił swojego kumpla o potwierdzenie.

-No. Przy cmentarzu. Dobra droga – spojrzałem na jego półprzytomną twarz i wcale nie byłem pewny informacji, ale pojechałem.

Dobra droga okazała się być kamienistą i wyboistą dróżką polną, po której musiałem tak meandrować fordem, aby ten nie zawisł na brzuchu, ale do Myśliborza dojechałem.

Poznałem jedynie drobny fragment Wąwozów Myśliborskich, bo jest ich tam mnóstwo, godzinami można szwendać się cienistymi ich dnami, wspinać się na szczyty zboczy i podziwiać rozległe widoki wokół. Świetne miejsce na wędrówki w upalny letni dzień. Jest tam miejsce, z którego widać nie tylko góry będące pozostałością wulkanów, ale i coś wyjątkowego, trudno zauważalnego, coś, co często traktowane jest jako sztuczne: granica Sudetów. Bo oto te szczyty przede mną stoją na krawędzi uskoku, za którym rozpościera się widoczna między zboczami ogromna, po odległy horyzont sięgająca, płaszczyzna pól.

Na parking wróciłem po dwóch godzinach, mając w planach przejście masywu Okola w północnym grzbiecie Gór Kaczawskich.

Czemu ten? Bo to jeden z najwyższych szczytów tych gór, i w moim przewodniku podany był dość zawiły (a przez to kuszący) opis dojścia poza szlakiem, nieoznaczonymi ścieżkami, na łąkę pod szczytem Okola, i zobaczenia stamtąd widoków. Miała to być druga próba, bo raz już poszedłem, w innych górach, skrótem opisanym przez autora tego przewodnika, i wyszedłem na manowce, ale postanowiłem spróbować raz jeszcze. Samochód zostawiłem przytulony prawymi kołami do brzegu głębokiego rowu przydrożnego i poszedłem. O precyzji opisu niech świadczy ten jeden fragment:

„Na najbliższym zakręcie drogi skręcamy w prawo, opuszczamy szlak niebieski i wybieramy leśną drogę prowadzącą na wprost.”

A chodziło tam o to, aby na zakręcie drogi iść prosto w las, w leśną drogę.

Jakich informacji jest najwięcej w moim przewodniku? O mijanych kościołach, kapliczkach i krzyżach. Co dziwne: nie został wydany przez „Znak”. Niektórzy ludzie nie powinni brać się za pisanie przewodników, chyba że po obiektach sakralnych.

Do łąki pod szczytem jednak doszedłem, oglądając z niej Łysą Górę wznoszącą się po drugiej stronie doliny, dalej i nieco głębiej Skopca przykrytego ciemnozieloną baranicą swoich lasów, a za nim wierzchołki masztów na szczycie sąsiedniego Barańca. Na wprost pięła się po zboczu Widoku moja, bo tyleż razy przemierzona, droga 365, mierząc wprost na błękitny stożek Śnieżki.

Na szczycie Okola spędziłem dłuższą chwilę patrząc na odległy horyzont i rozmawiając z malarzem siedzącym na skalnej półce z wielkim kartonem rozłożonym na kolanach. Niewielki ruch głowy zmieniał najdalszą dal w najbliższą bliskość.

Tuż obok mnie, między poszarpanymi skałami szczytu, małe drzewko jarzębiny rozpaczliwie trzymało ostatni swój liść, a u czubka buta, w szparze między kamieniami, spóźniony kwiat pochylał swoją wrzosową główkę – to był mój plan pierwszy; Łysa Góra, Widok, Skopiec – to drugi plan. Trzecim, najdalszym, była niebieska linia Karkonoszy z górującą nad nimi Śnieżką. A to wszystko oglądane dwakroć, bo własnymi oczami i oczami rysownika przedstawiającego swoje widzenie gór przed nami.

Z Okola poszedłem niebieskim szlakiem wzdłuż długiego grzbietu zalesionego masywu, więc bez dalekich widoków, ale szedłem wśród jaskrawych plam słońca na ścieżce, pod błękitnym niebem prześwitującym między koronami świerków. Łatwa droga, słońce, nogi chętne i radość drogi we mnie. Chciałbym po prostu iść i iść bez końca tym słonecznym szlakiem, oczy mając pełne słońca, chciałbym, aby ta droga nie skończyła się. Po prawej mijałem czarne, poszarpane skały – skręciłem ku nim by poznać je bliżej. Skały były omszałe, porosłe paprociami i małymi świerkami, o dzikich, niepokojących kształtach, zda się: drzemiące stwory ogromne, które tylko patrzeć, jak otworzą ślepia i groźnie łypną na mnie. Na grzbiecie jednego z tych zaurów leżał martwy, rozkładający się świerk. Rozrzuciwszy wokół siebie rozsypujące się, próchniejące ramiona, wyglądał niczym kości ogromnej jaszczurki, albo jak martwy smok z rozprutym brzuchem.

Las skończył się u stóp góry, ale rozpędzony szlak wybiegał spomiędzy drzew i przecinał łąkę prostą nitką. Poszedłem za nim czując polny wiatr we włosach i idąc wielkim zakolem, polami, a później wzdłuż zapomnianej przez wszystkich wioski, doszedłem do czekającego na mnie samochodu. Do zachodu słońca brakowało pół godziny. Wracać już? Pojechałem na szczyt Widoku i zaparkowałem obok znanego mi domu z balkonem wychodzącym na Kotlinę i Karkonosze; na bramie zobaczyłem ogłoszenie o jego sprzedaży. Ech, pieniądze…

Stałem na siodle przełęczy. Na wprost mnie słońce wisiało tuż nad wierzchołkami Gór Izerskich, po lewej niebieściła się majestatycznie ogromna ściana Karkonoszy, a po drugiej stronie przełęczy ciemniał w słabym już świetle kończącego się dnia długi masyw Okola; pod jego szczytem jaśniała jeszcze nieregularna plama polany.

Jeszcze jedna moja, bo znana i rozpoznawana góra.

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
Komentarze 13
2011-12-18
Moje inne podróże

Komentarze

Zostaw swój komentarz

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
19 grudzień 2011 22:02

Dziękuję za ciekawe i zaangażowane wypowiedzi🙂

Powiedzenie, że tylko chwile są piękne, jest takie… minimalistyczne, nieco pesymistyczne. Fakt, w zwykłym naszym dniu wiele piękna nie ma, a nawet czasami jest ten dzień do bólu prozaiczny i upierdliwy, ale – jak pisałem w tekście z Gór Stołowych – te piękne chwile są inne, więcej ważą mimo iż zajmują niewiele naszego czasu. Za połowę sztuki życia można uznać umiejętność dostrzeżenia wielu pięknych chwil w naszym życiu; to naprawdę sztuka, ponieważ nasza ocena własnego życia mniej ma związku ze światem zewnętrznym, z tym wszystkim, co popularnie uchodzi za znamiona udanego życia, a więcej z tym, co wewnątrz nas się dzieje, z naszym własnym postrzeganiem swojego życie, bo nasz prawdziwszy i ważniejszy świat, to świat wewnątrz nas.

Druga połowa sztuki życia jest umiejętnością wydobycia z tych chwil jak najwięcej dla nas, wyssania z nich wszystkich odżywczych soków dla naszej psyche, uczynienie z nich trwałej siły napędowej naszego ducha.

Piszę jak belfer jakiś, i mógłby ktoś pomyśleć, że ja to wszystko doskonale potrafię. Nie, wcale, tyle że ratując się przed trudnościami mojego niełatwego życia które nie raz kopnęło mnie w tyłek, dostrzegłem takie możliwości i chwytam się ich na tyle, na ile potrafię.

Czego wam wszystkim jak najserdeczniej życzę!

Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
19 grudzień 2011 21:09

[cytuj autor=' Danuta'] [cytuj autor=' sznupek'] Nie zgadzam sie"ze sa tylko piękne chwile",odkad zlamalem bark schodzac ze śniezki! [/cytuj] Łap chwile i czerp z nich całą przyjemność żeby poradzić sobie z trudnościami.Wiem coś o tym, bo też jestem po poważnej kontuzji. Pozdrawiam :-) [/cytuj]

 

Po pięknym locie w górach zostało mi na pamiątkę  kilka tytanowych wkrętek w barku🙂

Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
19 grudzień 2011 21:06

[cytuj autor=' Danuta'] W życiu piękne są tylko chwile . Pozdrawiam :-) [/cytuj]

Za moło optymizmu! Jestem za "Tylko niektóre chwile w życiu nie są piękne"

 

 

Avatar użytkownika Danuta
Danuta
19 grudzień 2011 20:10

[cytuj autor=' sznupek'] Nie zgadzam sie"ze sa tylko piękne chwile",odkad zlamalem bark schodzac ze śniezki! [/cytuj]

Łap chwile i czerp z nich całą przyjemność żeby poradzić sobie z trudnościami.Wiem coś o tym, bo też jestem po poważnej kontuzji. Pozdrawiam :-)


19 grudzień 2011 20:01

Nie zgadzam sie"ze sa tylko piękne chwile",odkad zlamalem bark schodzac ze śniezki!

Avatar użytkownika Danuta
Danuta
19 grudzień 2011 19:53

Obiema rękami podpisuję się pod tekstem Adama !

Toccata z fugą d-moll Bacha- moja ulubiona. Po raz pierwszy czytałam tak piękne słowa opisujące dźwięki muzyki. Tekst Twojej Krzysztofie relacji z podkładem muzycznym Bacha to prawdziwa uczta dla romantyka. Słuchając jej – miałam przed oczyma widok na Góry Kaczawskie, na kolory jesieni, przyrodę, widoki…Umiesz dojrzeć i opisać to co przez wielu może być pominięte, niedostrzeżone, "zaliczone".Przy takich opisach, mnie też zdjęcia wydają się nie konieczne.

W życiu piękne są tylko chwile . Pozdrawiam :-)

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
19 grudzień 2011 19:21

Adamie, bardzo celne spostrzeżenia. Gdy pędzi się za celem, za szczytem, za zaliczeniem góry, wiele ucieka przed naszym wzrokiem, jakbyśmy na pół ślepli. Banalne są słowa o ważności drogi, nie celu, ja dodaję jeszcze słowa o nadrzędności naszego odczuwania, pozytywnego przeżywania, ale takiego bez adrenaliny (chociaż jak to facet twierdzę, że czasami jej odrobina jest fajna, dodaje smaczku), więc bez adrenaliny, a za to ze staraniem dostrzeżenia piękna świata i wyjątkowości naszych chwil.

Żeby coś dostrzec, trzeba zwolnić, a jeszcze lepiej na chwilę chociaż zatrzymać się i szeroko otworzyć oczy. Jak czytam, Ty też wiesz o tym🙂

Avatar użytkownika Adam Prończuk
Adam Prończuk
19 grudzień 2011 12:34

Dobrze, że nie ma zdjęć! Nie musi, wręcz nie powinno ich być. Zatopinony w lekturze - pierwsza śpieszna, druga dokladna  po kilka razy kolejne opisy (puściłem sobie Bacha). Malarz i kolejne plany - znam kilka osób, które po latach biegania po górach za dalekimi widokami i wysokimi szczytami nauczyły się czytać pierwszy plan, dotykać natury  i ostrożnie stapać. 

Pozdrowienia

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
18 grudzień 2011 22:00

Dziękuję wam🙂

Trochę w tym mojego zaniedbania, bo aparat mogłem pożyczyć. Szkoda mi słońca, w taki dzień zdjęcia wychodzą niezłe nawet jesli nie jest się fotografem.

Góry Kaczawskie są niskie, nie ma tam wspinaczki, ale jest sporo widoków. Te góry mają swoisty urok, jest w nich jakaś dziwna nostalgia, taka, której chciałoby się smakować wiecej i więcej. To góry dla miłośników drogi. Nie wspinania się, zdobywania, trudnych podejść, a po prostu drogi, którą chciałoby się iść i iść.

Dla znawców kamieni Kaczawskie są rajem, bo jeśli ma się umiejętność rozpoznawania wnętrza kamienia po jego wyglądzie, dość łatwo można tam znaleźć cudne okazy kamieni półszlachetnych.

 

Avatar użytkownika Vincci
Vincci
18 grudzień 2011 21:51

Witam ,nie byłem ale z opisu wynika że jest tam pięknie muszę się wybrać koniecznie -pozdrawiam wszystkich

Avatar użytkownika mokunka
mokunka
18 grudzień 2011 21:47

No fakt Krzysiu, fotek szkoda, ze nie ma.Lecz jak juz  juz kiedys mówilam, to co najwazniejsze pozostaje w naszej pamięci🙂)) A czytania bylo sporo!Wycieczka super fajna. pozdrawiam🙂

Avatar użytkownika Krzysztof
Krzysztof
18 grudzień 2011 20:58

Dziękuję, Arku.

Trochę przerwy było, ale za to w zimie będzie mało przerw! Wykosztowałem się na wyposażenie, bo do tej pory nie miałem żadnego, wiesz, te różne stuptuty, porządne rekawice, oczywiście buty, które powinienem wymienić na pierwszym miejscu. A do Nowego Roku już niedługo. Czekam z niecierpliwością. Dzisiaj oglądałem mapy, i znowu, jak już kilka razy, kuszą mnie Góry Bystrzyckie swoją rozległością i pustką. Myślę o wyprawie dwudniowej, takiej, w czasie której przejdę te góry wzdłuż dwa razy różnymi szlakami. A aparat postaram się pożyczyć na wyjazd.

Avatar użytkownika Arkadiusz Musielak
Arkadiusz Musielak
18 grudzień 2011 20:26

Ponownie muszę Cię dziś powitać. Może nia ma zdjeć (na co nie miałeś wpływu), ale recja wszystko wyanagradza. Istna powieść, czytając którą można wczuć się w przeżycia bohatera. Świetna. Tak jak już kiedyś mówiłem, czytając Twój opis czuję się jakbym samemu tą trasę pokonywał.

PS. Szkoda że tego roczna jesień Ci nie wyszła. Ale bedą nastepne.

Zwiedzone atrakcje

Wielisławka

Myślibórz

grzbiet północny gór z Okolem i Leśniakiem

przełęcz Widok

Zaczarowane Podróże - dawniej podroze.polskieszlaki.pl
Copyright 2005-2024