Popołudniowy spacer miał być łatwy i przyjemny, a okazał się walką może nie przetrwanie, ale przynajmniej o zachowanie równowagi. To był początek ostatniego halnego, który wykosił sporo drzew w Beskidach i nawet u mnie w mieście. Wiedzieliśmy, że ma wiać, ale nie sądziliśmy, że tak bardzo.
Zaparkowaliśmy na Białym Krzyżu i poszliśmy czerwonym szlakiem w stronę Malinowa. Przemierzałam go już kilkadziesiąt razy - Malinów i Malinowska Skała to moja ulubiona okolica, można się tam szybko dostać, a potem siedzieć na skałce godzinami i kontemplować widoki. Szliśmy sobie leniwie przy wzmagającym się więtrze. W lesie nie było w zasadzie go jakoś specjalnie czuć. Jednak im wyżej tym gorzej. Doszliśmy na szczyt, a potem do punktu widokowego znajdującego się kawałek dalej i straciliśmy cały zapał. Stwierdziliśmy, że olewamy Malinowską, zejdziemy na przełęcz, zjemy coś, napijemy się herbaty i wracamy. Trochę nas dziwiło, dlaczego osoby podchodzące nie mogą na nogach ustać i tak wolno podchodzą, no ale wiało akurat nam w plecy, a im niestety w twarz. Skitraliśmy się w krzakach, napilismy się, pogadaliśmy i zaczęliśmy wracać. Nie skłamię, jeśli napiszę, że wiatr wzmagał się z minuty na minutę i to dosłownie. Robiłam parę kroków pochylona do przodu zapierając się z całej siły na kijkach, a mało jej nie mam. Aż nabawiłam się zakwasów w rękach. Dwa razy zaliczyłam glebę, z której nie potrafiłam się podnieść. Suche buki i przeżarte kornikiem kikuty sosen trzeszczały przerażająco. Najbardziej bałam się właśnie tego odcinka od przełęczy do pierwszych niskich świerków. Patrzyłam do góry, jak mój M. zaprawiony w takich bojach lekkim krokiem spokojnie znika w tumanach śniegu nie czekając na mnie. Niestety śnieg momentalnie zasypywał ślady i tak jak wcześniej schodziliśmy po przedeptanym szlaku, tak teraz w miarę zwięszania się odległości między nami na początku zapadałam się tylko do połowy buta, aż w końcu musiałam normalnie drałować po łydki w śniegu. To dodatkowo mnie spowalniało.
Przypomniałam sobie podobną walkę kilka lat temu w zimie w Tatrach Słowackich na Brestovej, kiedy przy bardzo silnym wietrze, w dużej grupie kilkukrotnie gubiliśmy szlak i walczyliśmy o pion i parę kroków do przodu. Łatwo się załamać w takich warunkach, kiedy nic nie widać, śnieg zasypuje w momencie ślady, jest mgła i mróz. Nawet w takich zwykłych Beskidach. Przygoda, ech przygoda....
Na szczęście na szczycie wiatr nie był już tak odczuwalny i szybkim marszem skulaliśmy się do auta.
Piękna zimowa aura w pięknej okolicy
Ależ bajkowe widoki. I wspominać będzie co🙂
Ile śniegu! Z perspektywy wygodnego krzesła ogląda się to fantastycznie, ale na miejscu pewnie byłoby mi nie do śmiechu. Podziwiam tym bardziej.
Niezła przygoda.Taka pogoda może być grożna na szlaku.To już nie dla mnie.
Zima w górach, piękna i groźna też potrafi być, po prostu cud natury
szlak którym poraz kolejny mnie kusisz, ech
Może wiało, ale widoki przecudne 🙂
Piękne widoki, ale ja bym się bała takiej wyprawy.