Indie

, Marta Boguszewska


Rano mimo różnicy czasów wstałam dość wcześnie, żeby zdążyć na śniadanie. Kuchnia znajdowała się na dachu hotelu, a potrawy i napoje podane były na szwedzkim stole, w czystych warunkach, także nie miałam obaw co do następstw spożywania tu posiłków. Pijąc kawę mogłam powoli przyzwyczajać się do odgłosów ulicy. W środku czułam zdenerwowanie i ciekawość tego co zobaczę gdy w końcu ruszę w miasto.
Po przeprowadzce z pokoju superdeluxe do deluxe (taki sam tylko bez pilota do telewizora) mogłam w końcu opuścić hotel.
Pierwszy kontakt z ulicami Delhi nie należał do przyjemnych. Ciężko było mi się przyzwyczaić do okropnego smrodu który trzeba wdychać przez cały czas. Jest to jakby mieszanka spalin, krowich odchodów, śmieci, jedzenia i ludzkiego potu. Okolice dworca kolejowego były pod tym względem chyba najgorszym miejscem. Drugą rzeczą która uprzykrzała mi samotny spacer z hotelu to ciągłe nagabywanie rikszarzy i właścicieli straganów, choć tych drugich mniej bo oni przynajmniej nie mogli za mną jechać ze swoim straganem. Ponieważ miałam tylko małą mapkę z przewodnika NG postanowiłam się zaopatrzyć w dokładniejszą, więc rozglądałam się za jakąś księgarnią. W ten sposób trochę na oślep dotarłam do dworca kolejowego. Widok setek ludzi rozlokowanych na podłodze, z których tylko część wyglądała na podróźnych, a znaczna część na żebraków jeszcze bardziej mnie zdołował. Przed wyjazdem postanowiłam nie dawać jałmużny, bo jak czytałam wystarczy dać jednemu żebrakowi a zaraz przybiegną inni. Jednak kiedy odmawiałam i odwracałam się plecami od tych chudych dzieci, albo kobiet z niemowlakiem na rękach, czułam potworny wstyd, a w gardle rosła mi buła. Później zmieniłam podejście i dawałam jałmużny tym których było mi najbardziej żal, i nie pamiętam żeby od razu otaczał mnie tłum żebraków, a nawet jakby to można ich po prostu obejść. Lepiej się czułam ze stratą jednej czy dwóch rupii albo batona, albo nawet fajki niż z tym poczuciem winy i wstydu.


Kiedy dotarłam na róg ulicy na której znajdował się mój hotel, było już ciemno. Nie pamiętam ile zapłaciłam rikszarzowi ale chyba ok 100 rupii (100napewno) wiec tyle samo co za rowerową. Mimo późnej pory uliczka tętniła życiem, chyba jeszcze bardziej niż za dnia. Niedaleko hotelu odbywał się mały festyn ku czci jakiegoś bóstwa. Przed zbudowanym ołtarzem podobnym do naszych na święto Bożego Ciała, były rozłożone dywany na których do muzyki tańczyły albo po prostu wygłupiały się dzieci. Z boku siedzieli dorośli (możliwe że rodzice). Kiedy robiłam z dość dużej odległości zdjęcia podszedł do mnie młody chłopak który miał wózek z owocami naprzeciwko ołtarza. Prawdę powiedziawszy znów spodziewałam się jakiejś próby nakłonienia mnie do kupna, ale zostałam mile zaskoczony. Koleś widząc moje zainteresowanie festynem podszedł żeby pochwalić się że jego wujek przewodniczy tej ceremonii, wyjaśnił że jest to festyn na cześć boga Ganesy, zaproponował tez żebym podeszła bliżej i porobił fotki. Tym razem nie czułam że koleś oczekuje jakiegoś napiwku za swoją pomoc, po prostu był przyjazny.
Kolację zjadłam w hotelu. Po tym pierwszym dniu miałem niesłychany kołowrotek myśli i emocji w głowie. Zimne piwo na dachu hotelu wprawiło mnie jednak w lepszy nastrój.
Na drugi dzień po przebudzeniu, wróciły niestety nieprzyjemne myśli. Nie miałam ochoty przechodzić tego samego co dzień wcześniej, postanowiłam jak najszybciej opuścić Delhi. Pierwszego napotkanego rikszarza poprosiłam o dostarczenie mnie do Central Tourist Ofiice, i trafiłam oczywiście do innego Tourist Office. Mimo że czytałam że w takich wypadkach należy od razu zrezygnować nie zrobiłam tego i tak kupiłam bilet lotniczy i 3 dniowy pobyt w Shrinagar w Kaszmirze. Miałam już wtedy plan żeby stamtąd ua

Shrinagar (Kaszmir)


Pzed podjęciem decyzji poszłam zobaczyć sie z moim przyszłym towarzyszem górskich wycieczek, który okazał się na tyle sympatyczną osobą że w rezultacie wspólnie później odbyliśmy niemal cała drogę. Zaś w tym momencie nie mając zaufania do naszego gospodarza zaczęliśmy rozmawiać po francusku co skonczyło sie tym że nasza rozmowa została przez tegóż przerwana, chyba z obawy przed tym żebyśmy przypadkiem nie wymienili informacji o cenach. W rezultacie grubo przepłaciłam za całą zabawę czyli wyjście w góry, którego tak naprawdę nie miałam nawet w planie, oraz transport do Leh, na dodatek dałam się oszukać przy przeliczaniu z euro na rupie z czego zdałam sobie sprawę znacznie później, jak się dowiedziałam ze innych też to spotkało.


Nazajutrz pojechaliśmy w góry z Fredem gdzie spędziliśmy 3 dni w wiosce zamieszkałej przez hinduskich Cyganów.
Ludzie tam mieszkający są z tego co wiem potomkami tego samego ludu który półtora tysiąca lat temu uciekając przed muzułmańskimi najeźdźcami dał początek błąkającym się teraz po Europie Romom (ludziom bez ziemi), ale wbrew nieciekawym opiniom na temat tych ostatnich, Cyganie z Kszmiru okazali się ludźmi otwartymi, prostymi i życzliwymi, i w przeciwieństwie do dotychczas poznanych ludzi nie czuć było z ich strony tak typowego dla większości hindusów z branży turystycznej traktowania turysty jak chodzący portfel. Większość z nich zajmuje się hodowlą bydła na wysokich halach, a w tym okresie sprowadzali bydło w dolinę.
W górskiej chacie tych hinduskich baców jest tylko jedno pomieszczenie a w nim, kuchnia sypialnia i zagroda dal kóz. 
Zima większość z nich mieszka we wsi w zwykłych domach z cegły urządzonych jednak wedle tamtejszej modły czyli z dużą ilością dywanów, gdzie jedynym meblem jest wieszak na kurtki. Ma to swoje dobre strony, bo można dowolnie aranżować przestrzeń, w tym samym miejscu gdzie przed chwilą jedliśmy obiad, już za pięć minut możemy ucinać poobiednią drzemkę. 


Kolejny dzień to niezwykle męcząca bo ponad 15 godzinna podróż jeepem do Leh. Po drodze zatrzymaliśmy sie w Kargil na obiad do którego zamówiliśmy piwo. Po chwili konsternacji ze strony obsługi dostaliśmy trzy Kingfishery ale musieliśmy je pić ze szklanek owiniętych papierową torebka a butelki również zapakowane w papier trzymać pod stołem, mimo że byliśmy jedynymi klientami restauracji.
Wieczorem byliśmy w Leh a na drugi dzień, dojechali Fred, Inbal i Avi.

szczyty.="" szok="" tak="" tam="" ten="" tka="" tkami="" tradycyjnymi="" transportu.="" treking="" tu="" turystycznych="" tylko="" tym="" tys="" tzw="" u="" udaje="" uwag="" w="" w.="" widokiem="" wiele="" wielkie="" wionym="" wka.="" wkarza="" wnaniu="" wsi="" wspina="" wspinamy="" wszelka="" wszystkim="" wychodzi="" wycieczki="" wyrobami="" wysokie="" y="" y.="" yskotkom="" z="" za="" zajmuje="" zboczu="" ze="" zielone="" znaczy="">Dolina Nubry

Dolina Nubry to wspaniałe miejsce, i co najlepsze nie jest wcale tłumnie oblegane przez turystów. Pierwszym miejscem do którego się udaliśmy była niewielka knajpka w miejscowości Diskit. Lokal raczej z tych niewymienianych w przewodnikach, ale jedzenie w porządku i w dodatku nic nikomu nie zaszkodziło. Na centralnym miejscu tego przybytku stał portret Dalajlamy a tuż pd nim przy stoliku posilał się mnich wyglądający jak wierna kopia Jego Świątobliwości, głównie przez identyczne okulary, które jak później zauważyłam są bardzo popularne wśród buddyjskich mnichów. Swoim pojawieniem się w tej restauracji wzbudziliśmy zainteresowanie dzieci które przez jakiś czas z dużym zainteresowaniem przyglądały się nam przez brudną szybę.
Pierwszym miejscem jakie odwiedziliśmy był klasztor w Sumur, gdzie przytrafiła nam się niezwykła przygoda. Przedtem jeszcze muszę wspomnieć że nasz kierowca od początku bardzo sympatyczny, chętnie odpowiadał nam też na pytania jakimi go dręczyliśmy, i tak między innymi wyjaśnił nam że chłopcy idą do klasztoru w wieku ok 8 lat. Gdy zobaczyłam z daleka mnichów niosących na oko trzyletniego chłopca oczywiście nie omieszkałam zapytać naszego przewodnika o wyjaśnienie. Okazało się że ten berbeć w mnisim wdzianku to inkarnacja znanego lamy z tego klasztoru. Na prośbę naszego przewodnika mnisi przyprowadzili tę przedziwną osobistość, by mogła nas pobłogosławić. Musieliśmy wszyscy przykucnąć żeby mały lama zdołał dosięgnąć naszych głów i niezdarnym ruchem ręki pobłogosławić dotykając czoła każdego z nas. Jeśli ktoś oglądał film „Kundun” może sobie wyobrazić jak dziwnie i niesamowicie może dla nas wyglądać taka ceremonia. Jak głosi tradycja błogosławieństwo lamy może obudzić nasz umysł, a nawet wyleczyć nas z chorób, ponieważ lama stale przebywa w stanie medytacji. Nie zauważyłam poprawy zdrowia ani większych zmian duchowych od tego czasu ale też mój trzyletni mistrz nie wyglądał na specjalnie skupionego🙂.
Z Sumur udaliśmy się w kierunku Hundar na wydmowe pustynie. Niestety mimo że wytężaliśmy wzrok nie udało nam się dostrzec żadnego wielbłąda.
Ostatecznie nie zostaliśmy na noc w dolinie, Imbal i Avi chcieli już wracać, Fred nie specjalnie, ja chciałam zostać bardzo, ale nie udało mi się przekonać współtowarzyszy. Jak widać podróżowanie w grupie też ma czasem swoje minusy. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się koło karkołomnie położonego klasztoru Diskit Gompa, najstarszego w dolinie Nubry, który właśnie przygotowywał się do wizyty jednego z najbardziej znanych nauczycieli buddyzmu lamy Karmapy. Kilka dni później wybraliśmy się z Fredem na publiczne wystąpienie Karmapy niedaleko Leh.

Haridwar i Rishikesh

Wstałam wcześnie obudzona śpiewami Sadhu, którzy jak się okazało usiedli rządkiem pod samym hotelem z wyciągniętymi miskami, a jakaś postać szła z kotłem i coś tam do niech nakładała. Na sąsiednim balkonie spostrzegłam małpę, ale jak wróciłam z aparatem gdzieś już znikła, ale przynajmniej wiedziałam że lepiej nie zostawiać otwartych drzwi balkonowych, nawet na 3im piętrze. 3dniowe ulewy ustały. Przed wyjściem z hotelu biorę tabletkę na żołądek, bo nawet te dwie polecane przez LP restauracje wyglądają tak sobie. Nie widać zbyt wielu turystów, wiekszość raczej stanowią pielgrzymi hinduscy. Nie jesteśmy też wcale tak bardzo zaczepiani jak miało to miejsce w Delhi. Pierwszą rzeczą którą idziemy załatwić to kupno biletów. Najpierw trzeba wziąć ze specjalnego okienka druczek gdzie wypełnia się datę wyjazdu, miasto do którego się chce jechać, imię, nazwisko, nr paszportu. Z tym druczkiem dopiero się staje w mega kolejce po bilet i godzinka z głowy. Bilet do Delhi kosztował 100 rupii. Później idziemy nad Ganges, tutaj pierwsza próba naciągactwa, że niby trzeba kupić bilet na pobyt na brzegu rzeki. Panowie wyglądają bardzo oficjalnie, mają wydrukowane formularze, są bardzo natarczywi i straszą policją jak się ich wysyła do diabła. W tym momencie zaimponował mi przewodnik LP Freda, bo przestrzegał przed tymi oszustami. Zastanawiam się teraz jak to jest możliwe że w tym świętym miejscu, pełnym świętych ascetów, bujają się całkiem oficjalnie tacy oszuści i nikt im nic nie powie. Poszliśmy na główne schody schodzące do rzeki. Fred kupił jedna z liścianych łódeczek by puścić ją na wody Gangesu w jakiejś swojej intencji. Później wybraliśmy się do Mansa Devi Temple. Świątynia bogini Manasy znajduje sie na wysokim wzgórzu na które można dotrzeć na dwa sposoby. Albo nie budzącą zaufania kolejką linową przypominającą bardziej urządzenia z obwoźnego lunaparku niż poważny środek transportu, albo długimi krętymi schodami, wzdłuż których spotkamy nieskończoną ilość żebraków, grajków, sadhu, straganiarzy itd. Trzeba wszystkiego uważnie pilnować zeby nie zostać okradzionym przez zwinne małpy, które siedzą na murku wzdłuż schodów i tylko czekają żeby coś wyrwać gapowatemu turyście, tak właśnie Fred stracił reklamówkę z jedzeniem. My weszliśmy po schodach zjechaliśmy zaś kolejką. Na górze przed wejściem trzeba zostawić buty, a później poruszać się niczym na taśmie w okropnie ściśniętej kolejce wzdłuż kolejnych ołtarzyków, przy których należy zostawić trochę grosza. Warto mieć zatem ze sobą sporo drobnych. W Haridwar co jakiś czas można spotkać kogoś z deską na której ma poukładany bilon, i zamienić sobie banknoty na monety. Bardzo się to przydaje przy takiej ilości żebraków, jak się później okazało w Delhi też raczej nikt się nie obrazi jak się mu daje symboliczna raczej rupię.
Drugiego dnia pojechaliśmy do kolejnego świętego miasta Rishikesh, który znajduje się niedaleko. Najbardziej wypatrywałam jakichś śladów pobytu Beatlesów ale żadnej pamiatkowej tablicy czy informacji tego typu nie znalazłam. Następnego dnia rano siedzieliśmy już w pociągu do Delhi.

<span rgb(0,="" 0,="" 128);\"="">Powrót do Delhi i do domu.

Ostatnie dwa dni spędziliśmy na zwiedzaniu tego czego jeszcze nie widzieliśmy w Delhi: Mauzoleum Humajuna, Świątynię Lotosu, Kompleks Qutub. Mój paniczny strach jaki mnie dopadł gdy wysiadłam z samolotu w Delhi całkowicie zniknął. Nie przeszkadzał mi już tłum, hałas, smród i zaczepki, jakoś sie na to wszystko uodporniłam. Tuż przed moim odjazdem zjedliśmy jescze z Fredem obiad w kanjpeczce i poleciałam łapać rikszę na lotnisko. Fred miał zamiar kontynuować podróż aż do Nepalu. Mimo ciężkich chwil jakie przeżyłam na początku wyjazdu, nie zraziłam się do podróżowania, wręcz przeciwnie, od tamtego wyjazdu moja tęsknota jeszcze się wzmogła. Dzięki wszystkim którzy przeczytali i skomentowali mój blog.

, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
, Marta Boguszewska
Marta Boguszewska
Komentarze 0
2013-06-30
Moje inne podróże

Komentarze

Zostaw swój komentarz

Zwiedzone atrakcje

delhi

Srinagar

Kashar

Kargil

Leh

Nubra

Manali

haridwar

Rishikesh

delhi

Delhi

Zaczarowane Podróże - dawniej podroze.polskieszlaki.pl
Copyright 2005-2024