W środę po południu chcieliśmy już wracać do hotelu, ale była taka piękna pogoda, słońce zaczynało przybierać swój cieplejszy odcień i tak pomysleliśmy, że może jeszcze Sandomierz skubniemy, który mieliśmy dopiero w planach następnego dnia. Przypomniały mi się Góry Pieprzowe, które kiedyś ktoś na Polskich Szlakach opisywał i to od nich zaczęliśmy Sandomierz, bo miasto jest nam dość dobrze znane, natomiast Góry Pieprzowe to biała plama 🙂
GPS wywiózł nas w miejsce koło Willi Różanej i tu już pan z baru nas odpowiednio pokierował. Świetnie sobie wykorzystał to miejsce, pobiera drobną opłatę za parking, sprzedaje piwko, pizzę i coś tam jeszcze. No więc za jego wytłumaczeniem podążyliśmy w stronę furtki, żeby zrobić sobie niedługą i niekłopotliwą pętelkę po Górach Pieprzowych. Nazwa trochę na wyrost patrząc na gabaryty tego miejsca, ale ponoć jest to część krańcowa Gór Świętokrzyskich. Natomiast pod względem urody miejsce świetne, to taka skarpa nad Wisłą, z odsłonięciami bardzo starych skał, jednych z najstarszych w Europie. Pokusiłam się, żeby zejść do nich mimo okrutnego upału i, mimo że to był dosłownie kawałeczek, wróciłyśmy do góry zlane potem. Góry Pieprzowe to takie wzgórza różane, ponoć największe dzikie rosarium w Europie. I faktycznie róże są tu wszędzie i to w różnych odmianach, ale tu musi wyglądać w porze ich kwitnienia 🙂 Polecam to miejsce podczas wizyty w Sandomierzu.
Jeszcze na koniec skusiliśmy się na Rynek w Sandomierzu, z podpiwkiem i lodami, obiecaliśmy dzieciom, że tego dnia miasta nie zwiedzamy, tylko siedzimy dla rozkoszy na rynku 🙂 No i mimo pokusy, obietnicy dotrzymaliśmy, dopiero następnego dnia przybyliśmy rano na zwiedzanie miasta, ale też takie dość szybkie, bez wnętrz. Sandomierz wart jest wizyty, nawet kolejnej, za każdym razem podoba mi się bardziej. Przypomina już teraz swym klimatem Kraków, oczywiście w innej skali, ale potrafi się dobrze promować i zachęcić do zwiedzania 🙂
Czyżów Szlachecki to nasza baza na kolejne dwa dni zwiedzania Ziemi Sandomierskiej. Zawitaliśmy tu późnym popołudniem, po wizycie w Bałtowie i naszym oczom ukazał się ładny pałac, pięknie z zewnątrz utrzymany, wśród zieleni, witający nas zza stawu. Sam Czyżów Szlachecki to bardzo zaciszne miejsce, położone z dala od zgiełku miast, można tu wypocząć. Podobnie jest w pałacu, kameralny hotel bez nadęcia, z ładnym tarasem, na którym sobie przesiadywaliśmy, gdy dzieci się...
Jadąc na Ziemię Świętokrzyską, choć naszym głównym celem był Bałtów, nie mogliśmy pominąć Gór Świętokrzyskich i ich najpopularniejszego szczytu - Świętego Krzyża. Dotąd zawsze na niego wchodziliśmy fajnym szlakiem pieszym od strony Nowej Słupii. Teraz to miał być tylko szybki przystanek, lajcik po drodze, żeby dzieci nie męczyć i postanowiliśmy wjechać na sam szczyt samochodem od strony Huty Szklanej, tym bardziej że ta zaplanowaliśmy również opisana już Osadę Średniowieczną.
No i tutaj zaskoczka, droga asfaltowa zamknięta dla samochodów, wielki parking płatny zrobiony i przymus asfaltowej, więc mało ciekawej wycieczki na górę. No trudno, przecież nie zrezygnujemy 🙂 To około 2 km, delikatnie pod górkę, więc nie jakaś tam porażka, damy radę! Buły i kabanosy do ręki i idziemy. Wchodzimy na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego, kolejnego w tym roku, od słowa do słowa i już mijamy platformę po lewej, ale zostawiamy sobie ją na później. Zaczynamy od klasztoru na Świętym Krzyżu, starego i zacnego, przechadzamy się wśród grubych i nieco mrocznych murów, klękamy przed relikwiami drzewa z Krzyża Chrystusowego, odwiedzamy wystawę misyjną i zjadamy szybki obiadek w piwnicznej jadłodajni. Nie wiem, kiedy to się stało, ale nasze dzieci stały się głodomorami, wraz ze wzrostem przyszła wieczna ochota na jedzenie 😉 Potem rozkoszujemy się widoczkami ze szczytu ze słynną bramą i kapliczką, właśnie na szlak, którym zawsze tu przybywaliśmy. W końcu ruszamy w dół, dziecko zasnęło w wózku, więc na raty odwiedzamy platformę widokową z charakterystycznymi gołoborzami. Urokliwy zakątek osobno płatny, ale warto wejść. Droga w dół mija jeszcze szybciej jak to zwykle bywa i już jesteśmy w samochodzie i mkniemy dalej...
24 sierpnia to dla nas dzień pikników rodzinnych na Jurze. Głównym celem był planowany od dawna Lelów i Święto ciulimu i czulentu czyli Święto kultury polskiej i żydowskiej, bowiem Lelów z takiej mieszanki słynie. Stoi tu grób cadyka Davida Biedermana i na to święto sporo Żydów zjeżdża do Lelowa, głównie z Ameryki. Oni zwykle przybywają w niedzielę, zaś w piątek i sobotę trwa piknik w polskim wydaniu. Fajna sprawa, na stadionie rozkładają się rózne kramy z rękodziełem,...
Jadąc na rekreacyjną posiadówkę w Beskidzie Małym postanowiliśmy po drodze "zahaczyć" o Hrobaczą Łąkę. Kiedyś czytałam o niej i spodobał mi się pomysł i teraz wiele się nie przygotowując wspomniałam o niej, żeby zatrzymać się na taki spacerek rodzinny w trasie 🙂 Wybraliśmy wariant z kamieniołomem, bo przecież zawsze to dodatkowa atrakcja, tym bardziej że z wodą, bo nieczynny kamieniołom jest zalany. No to w Kozach przystanek i idziemy z marszu, dobrze że chociaż wodę wzięliśmy. Aut sporo, a droga do kamieniołomu faktycznie łatwa i przyjemna, jeszcze jakaś rodzinka przed nami skrócikiem nas wyprowadziła, bo ścieżek dookoła sporo. Oglądamy kamienną ścianę pionową, obchodzimy zalewik i szukamy szlaku. Kiedy na niego wchodzimy, od razu robi się trudniej i coraz trudniej. To Szlak Papieski wiodący na Hroboaczą łąkę (828 m n.p.m.) i dalej. Naszym celem jest tylko i aż Hrobacza, bo jak się okazało strome podejście mocno nas wyczerpało 🙂 A i odległość to nie taka znowu pesteczka, prawie 2 km w jedną stronę. Negra wyrywa do przodu, jak zwykle, po tych kamieniach, ja ją gonię z jęzorem, a reszta ekipy dobija do nas po kawałku. Negra co chwilę musi stawać i zdziwiona pyta wzrokiem co tak wolno i czemu musimy czekać 🙂 Tak minął najtrudniejszy kawałek, potem nieco łatwiej już było i nawet fajne widoczki na szczycie 🙂 Gorzej, że jeszcze trzeba zejść, czarny demon znów rusza w dół z impetem, muszę ją hamować co chwilę, na szczęście grzecznie czeka w najtrudniejszych momentach, bo ślisko na kamieniach i cudem nie poleciałam za nią. Z uśmiechem witamy kamieniołom i po chwili z jeszcze większym uśmiechem autko. Dość wyczerpujący to był spacerek i na dużą wysokość 🙂 A już podjeżdżając pod Kozy widzieliśmy z daleka ten metalowy, wielki krzyż i jak powiedziałam dziewczynom, że to chyba nasz cel, to się przeraziły, faktycznie wydawał się bardzo wysoko 😉 No i był, ale zaliczony 🙂
Górnośląski Park Etnograficzny czyli skansen w Chorzowie to spore muzeum w plenerze. Można się tu wybrać na długi spacer, a ścieżka tworzy pętlę i pozwala poznać zabudowę różnych mikroregionów województwa śląskiego. Mnie zachwyca to miejsce, bo uwielbiam skanseny, więc byliśmy tu nie pierwszy raz, ale tym razem szczególnie przyciągnęła nas impreza promująca ginące zawody, albo już te wymarłe, jak skryba piszący gęsim piórem, praca w mennicy i wybijanie monet, plecenie sznurka, wyplatanie koszyków i wianków wiklinowych. Można też było zajrzeć do kowala, cieśli, praczki i wyprać coś na tarze, prząśniczki i młynarza. Wszędzie ciekawie, a poza słuchaniem i oglądaniem można też było samemu spróbować jakże trudnych zajęć. Początkowo nieśmiało, potem już dziewczyny czerpały garściami z atrakcji 🙂 Polecam taką imprezę każdemu, nie tylko fajna, ale i pouczająca. Mnie spodobało się najbardziej u pszczelarza, opowiadał akurat o tym, jak to w starożytności, miodem młodzi małżonkowie robili detoks i odtruwanie organizmu, by począć zdrowe dziecko. Głównie dotyczyło to mężczyzn, którzy nie mogli w tym czasie pić alkoholu, palić i stosować wszelkich innych używek. Fajne podejście, bo w naszych czasach to raczej od kobiet wymaga się wszelkich poświęceń w tej dziedzinie. Bardzo miło spędzone niedzielne popołudnie 🙂
Ojcowski Park Narodowy, choć najmniejszy w Polsce, to bardzo piękny i atrakcyjny. Sporo osób o tym wie i to docenia, także w ciepłe weekendy bardzo tutaj tłoczno, dlatego postanowiliśmy go odwiedzić tym razem w piątek. To dla nas miejsce, do którego wracamy co jakiś czas, a chcielibyśmy nawet częściej 🙂 Nie mamy bardzo daleko, a to naprawdę urokliwe miejsce, warto 🙂
Samochód zostawiamy na parkingu pod zamkiem w Ojcowie, teraz to już koszt 20 zł, ale można cały dzień stać, więc nie ma tragedii, tym bardziej, że automatycznie są to bilety wstępu do Parku Narodowego. I tu ciekawostka, można wejść z psem, co nie jest wcale normą w parkach narodowych. Ale to jest taki trochę nietypowy park narodowy, tutaj mieszkają ludzie, są knajpki itd. Największą atrakcją poza dwoma zamkami - tym w Ojcowie i Pieskową Skałą, są tutaj ostańce - wielkie i piękne. Wiele z nich ma swe nazwy, jak Góry Koronne, Rękawica, Igła Deotymy czy znana chyba każdemu Polakowi Maczuga Herkulesa. Wybieramy się na spacer Doliną Prądnika, o tyle jest to fajne miejsce, że pozwala asfaltem spacerować nawet rodzinom z wózkami, czyli z malutkimi dziećmi. Niewiele jest miejsc na Jurze tak pięknych dostępnych dla wózków. Mijamy skałki, Jaskinię Ciemną i słynną Bramę Krakowską, dalej jest Źródełka Miłości i zwykle tutaj się kończy spacer, ale dziś poszliśmy jeszcze dalej, z ciekawości. No i fajnie, bo jest tam urokliwie i fajna kawiarenka się trafiła 🙂
Wracając do auta zjedliśmy jeszcze placki w jednej z knajpek, choć można też zakosztować miejscowego, świeżego pstrąga. Podjeżdżamy jeszcze do Maczugi Herkulesa i zamku Pieskowa Skała, który niedawno był remontowany. Śliczny widoczek tutaj się rysuje, do wnętrz nie wchodziliśmy, nawet byśmy nie mogli, bo wzięliśmy ze sobą Negrę na wycieczkę, ale warto pospacerować wokół. Piękny dzień jak zawsze na Jurze 🙂
Nadrabiam zaległości z lata i tu taki przerywnik między dalszymi wyjazdami, czyli nasze "wkoło komina" - Marcinie spodobało mi się to powiedzenie 😉 Starsze dziewczyny były w tym dniu z ciocią na innej wycieczce, więc my z Małą też coś postanowiliśmy sobie znaleźć. Padło na pomniejsze i spokojne atrakcje w niedalekiej okolicy, jako, że niedziela to kościółki i dobre jedzonko 🙂 Rachowice Tutaj zagubił się ładne drewniany kościółek Św. Trójcy, częściowo murowany,...
Wszystko się kończy, tak więc i nasza wyprawa w lubuskie dobiegła końca, ale w drodze powrotnej jeszcze zrobiliśmy sobie dwa przystanki, z tym że już na Dolnym Śląsku. Jednym z nich to piekny zamek Kliczków. Nie mieliśmy okazji jeszcze nigdy go oglądać, bo też jego położenie jest dość odległe od "naszych rejonów". Tym bardziej skorzystalismy z okazji, że przejeżdżalismy niedaleko. Zamek jest zacny, jego początki to ponoć XIII wiek i czuć tutaj ten powiew historii i dawnych...
Park Mużakowski to dla wielu Polaków miejsce nieodkryte, o którym nawet nie słyszeli. Nie wiem czemu, ale długo i dla mnie był obcy, choć to obiekt UNESCO, piękny i naprawdę warty zobaczenia! Pierwszy raz o nim usłyszałam kilka lat temu, a od roku chodził mi dość mocno po głowie i to właściwie to miejsce zdecydowało, że w tym roku naszym celem stała się Ziemia Lubuska. I bardzo się z tego cieszę, że mogliśmy połazikować po Parku Mużakowskim.
Park Mużakowski to wspólny projekt Polski i Niemiec, wpisany na Listę UNESCO. Polską bazą do zwiedzania Mużakowa jest Łęknica, zaś po niemieckiej stronie ładne miasteczko Bad Muskau. W Łęknicy należy zostawić samochód na płatnym parkingu i pieszo (samochody mają tutaj zakaz wjazdu) wędrować po Parku. Po drodze najlepiej wstąpić do informacji turystycznej po mapkę (również Geościeżki o której będzie w innej relacji), no i po magnesik 🙂
My odwiedziliśmy informację w drodze powrotnej, bo byliśmy przed 10.00 i jeszcze było zamknięte. Nie wiem czy tylko my wstajemy tak wcześnie 🙂 Po polskiej stronie można zobaczyć kilka obiektów, ale nie ma się co czarować, największe smaczki czekają po stronie niemieckiej w tym perła tego miejsca - Zamek Bad Muskau, wymalowany na czerwono i widoczny z daleka. Piękna budowla, chętnie i przyjemnie spacerowało się w jego otoczeniu 🙂 Cały Park jest piękny, można przejść go na nogach, przejechać bryczką albo pontonami po Nysie Łużyckiej. Każdy sposób jest dobry 🙂 Myślę, że Park Mużakowski to "must be" każdego krajtrotera, na pewno!
Podczas zwiedzania Mużakowa i południowej części Ziemi Lubuskiej mieszkaliśmy w Agroturystyce Pod Brzozą w Olszynie, to zaciszne miejsce jak i cała wioska, czyste, schludne i z pysznymi śniadaniami, które serwuje przemiła Pani Kasia, o wybranej przez nas godzinie, co było super, bo często musimy czekać na śniadania 🙂
Most Rakoczego w Kromlau to perełka znana mi dobrze od dawna, ale tylko ze zdjęć, więc jakie było moje zdziwienie, gdy przeszukując obiekty Łuku Mużakowskiego na Ziemi Lubuskiej odkryłam, że słynny most bazaltowy jest położony zaledwie kilka kilometrów od polskiej granicy, w Niemczech i stanowi część tego, co planujemy odwiedzać 🙂) Ale z kolei jaki był zawód, gdy juz na etapie planowania dowiedziałam się, że jest w remoncie i spuszczono wodę ze stawu, co przecież stanowi...
Może to z racji tego, że jestem po geografii, ale z całej Ziemi Lubuskiej najlepszą atrakcją dla mnie była Geościeżka w Geoparku Łuk Mużakowa. To drugi obiekt UNESCO w niewielkiej Łęknicy na granicy polsko-niemieckiej. Mnie to miejsce po prostu zauroczyło! Kolorowe jeziorka, cudne widoczki, spacerek rodzinny i foty, foty, foty. Czego chcieć więcej 🙂 Ale po kolei.
Po Parku Mużakowskim w Łęknicy zaplanowaliśmy spacer właśnie ścieżką geoturystyczną Dawna Kopalnia Babina, mniej więcej wiedzieliśmy gdzie jechać, ale w Informacji turystycznej koło Parku Mużakowskiego zaopatrzyliśmy się w mapkę i podpytali co i jak. Na geościeżkę są 3 wejścia z dużymi bramami drewnianymi - dwa w Nowych Czaplach i jedno w Łęknicy. Cała trasa jest wygodna, szeroka i utwardzona, można pieszo albo na rowerze. Ma 5 km długości, różne ławeczki, wiaty i tablice informacyjne. Ścieżka i parkingi są bezpłatne. My wybraliśmy wejście pierwsze w Nowych Czaplach, bo tutaj bliżej do fajnych atrakcji a z maluszkiem nigdy nic nie wiadomo. Od razu za bramą niemal jest pierwsze szmaragdowe jeziorko, z drugiej strony inne bardziej intensywnie zielono zabarwione, a dalej kolejne. Potem jest wysoka wieża widokowa, z której widać wielkie jezioro Afryka, nazwane tak od kształtu swego, który ów kontynent przypomina. Tutaj brzegi są czerwone. No cudnie to wszystko wygląda 🙂 Skąd te kolory? Zalegają tu płytko węgiel brunatny i różne kopaliny, dawniej ludzie eksploatowali ten teren i dziś efektem jest to antropogeniczne pojezierze. Kopaliny nadają wodzie kwaśny odczyn i różne barwy, mieniące się w słońcu. Cały Geopark natomiast chroni morenę czołową, czyli pozostałość po skandynawskim lodowcu. To naprawdę cudne miejsce i gorąco polecam odwiedzić! Zresztą zdjęcia mówią same za siebie 🙂
Zwiedzając Mużaków spaliśmy w Olszynie, to zaciszna, czysta Agroturystyka Pod Brzozą, z przemiłą Panią Kasią, która robi pyszne śniadanka. Sporo osób zatrzymuje się tutaj w trasie do Niemiec, ale ja polecam zostać tu na dłużej, w celach turystycznych. Najlepszy cel to cały Mużaków (niecałe 20 km od noclegu), ale w okolicy dalszej też jest co zobaczyć.