Jak to mówią las w głowie układa, więc od czasu do czasu, chyba częściej niż u innych, czuję potrzebę ruszyć do lasu, byle z domu, byle do miejsca spokoju, z dala od trudów dnia codziennego. Na mnie wycieczki w miejsca odludne działają jak miód na serce, to reset przywracający równowagę 🙂 Polecam każdemu! No więc już wiadomo, że kierunek las, ale mieszkamy niemal w lesie, więc konkretnie gdzie?
I tu przypominam sobie, że niedaleko nas, w lesie zagubiona jest gdzieś zalana kopalnia. To dawna Kopalnia Bibiela z rudami żelaza niegdyś tak bogatymi, że była najwydajniejszą kopalnią w Europie. No to cel już mamy, więc ruszamy!
Miał to być mój wyjazd urodzinowy w inne miejsce, ale pogoda była kiepska, już w sobotę, więc odpuściliśmy i przenieśliśmy na niedzielę, a w niedzielę do południa nic lepiej 🙂 Więc zmieniliśmy plany i pojechaliśmy na obiadek do Karczmy u Basieńki, którą znamy z trasy na Jurę. Potem chcieliśmy jakiś spacerek, padło na Koszęcin, ale w trakcie obiadku jeszcze zmieniliśmy plany i skończyło się na pobliskim rezerwacie Góra Grojec w Psarach.
Nie wiem czy ktoś tutaj kiedyś trafi 🙂 To góra zalesiona, widoczna nawę z drogi. Na pierwszy rzut oka nic wielce ciekawego, ale nam się podobało, szliśmy na zwykły, cotygodniowy spacer "polakinaszlaki", a tu... przywitała nas wiosna i nagle z takiego nic specjalnego zrobilo się super, nos przy ziemi i szukamy kwiatków i wszelkich śladów wiosny ! Człowiek tak spragniony zieleni, że cokolwiek znalazł to już WOW. A było tego sporo pod nogami 🙂 I znów okazało się, że "wkoło komina" nas może pozytywnie zaskoczyć 😉
Zabawiliśmy się i to zdrowo! W sobotę, w ten dzień trochę podarowany, bo to 29 lutego, wybraliśmy się na nietypową wycieczkę, bo do Bajki Pana Kleksa w Katowicach - miejsca fantastycznej zabawy. Kto nie pamięta z dzieciństwa Akademii Pana Kleksa Jana Brzechwy? Przyznam, że szczegóły mi pouciekały, ale teraz po tej inspirującej wizycie odświeżyliśmy sobie ten unikatowy świat, a jeszcze go w domu zgłębimy bardziej 🙂
Fajna to była wizyta, takich miejsc nigdy dość. To nie tak, że tylko zabawa w kulkach czy na zjeżdżalniach, tutaj budzi się ciekawość dzieci, radość poznawania świata, eksperymentowanie, ale też odwaga dziecka, no również dorosłych, bo animatorzy nie szczędzą nikogo hehe To, że Dominika świetnie się tu poczuje, to wiedziałam, w niej bardzo mocno tkwi dziecko, czerpie garściami z takich atrakcji, ale też i jest w wieku optymalnym dla tego obiektu. Ale i nasza dumna, poważna Natalia też wciągnęła się w zabawę 🙂 A największy szok to Amelka, co prawda jeszcze jest za mała, żeby podążać za przygotowanym schematem poznawania tego świata i miała swoje ścieżki i swój tryb zwiedzania, ale była oczarowana miejscem i bez strachu i niepotrzebnej skromności czerpała z tego miejsca ile wlezie 🙂
W sobotę od rana zastanawialiśmy się, czy w ogóle wychodzić z domu, bo wiatr znów dawał się we znaki, a do tego chmury się przewalały przez niebo, ale miało nie padać i to była optymistyczna część pogody 🙂 Zaś na niedzielę zapowiadali całodniowe opady, więc nie uśmiechało mi się siedzenie przed telewizorem przez 2 dni. Już od jakiegoś czas chodził za mną pomysł na niedługi spacer wokół stawów w Połomii, tym bardziej że tam Negra mogłaby z nami jechać. No więc decyzja zapadła i po obiedzie ruszyliśmy. Daleko nie mamy, bo to powiat tarnogórski, niedaleko pałacu w Brynku, który znamy dość dobrze, ale sama Połomia i te stawy to tereny nam dotąd obce.
No i właśnie to zmieniliśmy, samochód postawiliśmy na uboczu przy ulicy Wesołej, czyli przy mniejszych stawach o nazwie właśnie Wesoła i stamtąd zrobiliśmy sobie nieco dziki spacerek w nieznane, Dobrze, że sobie to pooglądałam w domu na mapie, bo żadnych znaków nie było i trudno byłoby odnaleźć większe Stawy Szkarotkowe. Na miejscu jeszcze posiłkowaliśmy się komórką, choć i tak w końcu doszliśmy na czuja, przez las i pola, zamiast ścieżką, którą potem wracaliśmy 🙂
Miejsce jest urokliwe, z tych mniejszych stawów, niewiele wody się ostało, jedynie pierwszy jest jako tako zalany jeszcze, ale i w nim wystają wodne trawy tu i ówdzie. W ogóle wodnej roślinności wokół sporo, co przy tych wiatrach było bardzo ciekawe, bo szumiały nam ponad głowami 🙂 Wygląda to malowniczo i romantycznie, musi być pięknie wiosną i latem. Wokół sporo ambonek, zwierząt na pewno tu dużo, bo tereny dzikie i fajne, nawet ponad głowami pojawiła się nam para żurawi. Wielkie ptaki. W końcu doszliśmy nad Stawy Szkarotkowe, bardziej popularne, bo tutaj już mostek, ławeczka, wiata i tablice informacyjne. Jest to 30. Przystanek edukacji przyrodniczo-leśnej Nadleśnictwa Brynek. Z tablicy dowiadujemy się, jak dobroczynne są stawy w lasach - to wodopoje dla zwierząt, źródło wody dla szkółek leśnych, zbiorniki przeciwpożarowe, a ponadto wzbogacają różnorodność biologiczną, lepiej pozwalają znosić wahania klimatyczne i coś dla nas, stanowią ciekawe miejsce rekreacji 🙂 Również dla wędkarzy stanowią nie lada gratkę.
W każdą sobotę ostatnio nas nosi, zmęczenie stagnacją, a do tego wzywa nas akcja, którą sami sobie wymyśliliśmy, to musimy się stosować 😉 #Polakinaszlaki czyli wyzwanie na ruszanie zmusza nas do powiedzenia "basta" kanapie, choć czasem jakaś część nas, najczęściej ta część nieletnia, się buntuje, żeby opuszczać ciepły domek, no więc dlatego też staram się szukać atrakcji, które się naszej młodocianej ekipie mają dużą szansę spodobać 🙂 I tak właśnie w ostatnią sobotę trafiliśmy do Parku im. Kuronia w Sosnowcu. Aż się dziwię, że wcześniej o tym miejscu nie słyszałam, bo to świetna miejscówka i nie tylko dla maluchów, ale dla nich przede wszystkim 🙂
W necie znalazłam info, że jest tu mini zoo i że jest całoroczne, ale wiadomo, jak ro z rodziną, człowiek jedzie z duszą na ramieniu czy faktycznie będzie, czy jest czynne czy jest fajne, żeby siary nie było i fochów co gorsza 😉 Też tak macie? Ja mam trzy córki, więc niestety wiem, co to foch 🙂 No ale jak podjechaliśmy do Parku, notabene, Sosnowiec jest ogromny, to już ilość samochodów na bezpłatnym parkingu powiedziała nam, że to musi być fajne miejsce. I rzeczywiście, luty, a ludzi masa, widok otwiera plac zabaw, wielki i bardzo atrakcyjny, jak to dobrze, że są miejsca w Polsce, gdzie za darmo można mieć takie fajne place zabaw, jeszcze za czasów moich starszych cór można było o tym pomarzyć, o naszym dzieciństwie nie wspomnę 🙂 Obok placu zabaw nawet jakaś budka z hot-dogami i czymś tam jeszcze czynna, ale my po obiedzie, pewnie latem też lody, bo inna budka też stała.
W zeszłym tygodniu poprawiając opis zamku w Mosznej przez przypadek natrafiłam na ślad łączący ten zamek z pałacem w Miechowicach - dzielnicy Bytomia położonego niedaleko nas. Byliśmy pod tym pałacem około 10 lat temu i był wtedy walącą się ruiną, dosłownie. A że czasem uczepię się jakiejś historii, to muszę podrążyć temat i przeglądając w necie temat natknęłam się na nowe zdjęcia pałacu - zrewitalizowanego. Nie mogło mnie to nie zmagnetyzować, więc podrążyłam głębiej. Pałac od 2018 jest gruntownie remontowany, z zewnątrz praktycznie już gotowy, może byłby już udostępniony dla turystów, bo ma to być placówka kulturalna, ale niespodziankowo odkryto tu fragment kaplicy i krypty pałacowej, a że nie przewidziano funduszy na to, wszystko się przedłużyło, bo chcą to fajnie też wyeksponować.
Bo zapomniałam dodać, że pałac, który widać na zdjęciach, to tak naprawdę oficyna pałacu, a sam pałac to gruzowisko obok, spalone podczas wojny, a potem wysadzone w powietrze w latach 50 XX wieku, tak samo, jak Mały Wersal w parku w Świerklańcu. Ale to denerwujące!
Po zimie bałam się już, żeby nam tyłki do kanapy nie przyrosły, dlatego, choć zawsze moje urodziny w marcu były u nas początkiem sezonu i turystycznego planowania, w tym roku już w lutym, na urodziny Łukasza postanowiliśmy ruszyć się dalej niż do najbliższej restauracji 😉 No bo że z jedzeniem ma się wiązać jego świętowanie to jakby wiadomo 😉
No więc zaczynam planowanie od końca, najpierw szukam jakiejś fajnej karczmy, a potem co by tam w okolicy zobaczyć 🙂 No i tak stanęło na Paniówkach i Chudowie. W tych pierwszych fajna Karczma Rajcula, nie znana nam, więc dla mnie już duży plus, bo choć warto mieć sprawdzone, mnie zawsze ciągnie w nieznane 🙂 W Chudowie z kolei ruiny zamku, dobrze nam znane, ale dawno nie byliśmy i już w zeszłym roku o nim pobąkiwaliśmy. No to ruszamy, najpierw schuść, potem zgrubść 🙂
Miał być piękny i ciepły weekend, z tym pięknem to i owszem się zgodzę, ale co do ciepłoty to już przekonana nie jestem, chłodem dawało dość porządnie, a my tu tak jak na niedzielny, świąteczny spacerek się wybraliśmy, no bo świętujemy urodziny jakby nie było. Ale nie z nami takie spacerki po asfalcie, przyciągnął nas zwalony pień no i się trochę wszyscy ubłociliśmy w taki czy inny sposób. Najgorzej odczuł to wózek, lepiej nosidło by się sprawdziło na takie parkowe myszkowanie. Wszyscy stęsknieni przyrody, przykleiliśmy się do tego drzewa na dość długi czas. Potem pod samym zamkiem, zamkniętym o tej porze roku przeszliśmy pod Oberżę Koń (myślałam, że też będzie zamknięta, ale zapraszała nieśmiałym światłem wewnątrz) i dalej pod to niesamowite drzewo z drzwiami, już od dość dawna to cudo można tu zobaczyć, ale z bliska dopiero pierwszy raz mieliśmy przyjemność 🙂
No i po spacerku na tą wspomnianą wyżerkę do Rajculi. Karczma duża, klimatyczna, kryta strzechą, dużo drewnianych elementów, wystrój fajny, sporo rzeźb, starych "gratów" różnych i tabliczek, ale mi to w knajpkach się podoba, jak jest klimatycznie i nie świeci chłodną pustką. Ujęło mnie to również, że mieli porcelanę kolorową (biało granatową mocno wzorzystą) z Bolesławca, w którym niedawno byliśmy. Od razu ten motyw poznałam 🙂 Już w domu zaplanowaliśmy sobie jedzonko, bo to też dla nas był jedyny słuszny wybór - korytko rzeźnika czyli wszystkiego po trochu. Lubimy tak 🙂 Było bardzo smacznie, dołożyliśmy jeszcze porcję klusek, bo to zestaw dla trzech, a nasze dziewczyny potrafią już swoje zjeść, a za kluskami te śląskie dziewczyny przepadają 🙂
Naszym celem musi być coś szybkiego, no ale jednak chcemy trochę połazić, bo przecież bez łazikowania nie ma fanu. To miejsce więc będzie idealne na początek sezonu - punkt widokowy na lotnisku w Pyrzowicach. Jest niewielka platforma, lotnisko i samoloty jak na dłoni, a blisko las... 🙂 Punkt widokowy jest oznakowany, więc łatwo tu dojechać, parking darmowy. Samoloty startują i lądują dość często, ale jednak warto sobie sprawdzić rozkład. My zrobiliśmy ten błąd, że sprawdziliśmy bardziej odloty, a samoloty odlatują w drugim kierunku, nie w stronę platformy, atrakcyjniejsze są więc przyloty, a tu jest trochę trudniej, bo nie zawsze idealnie o czasie 🙂 Ale oglądaliśmy 3 odloty i 2 lądowania (na pierwszy nie zdążyliśmy wejść na platformę), między którymi zrobiliśmy sobie przyjemny spacerek do lasu.
Mieliśmy ze sobą nosidło, ale nasza najmłodsza już na własnych nóżkach pokonała tę trasę. Niby ledwo jeszcze chodzi, w tych strojach zimowych niewygodnie, ale ambicja każe jej przeć do przodu i jak nasz pies, nie lubi zawracania, wielki opór za każdym razem 🙂 No ale zawracamy jednak bo mamy zobaczyć to lądowanie z platformy. Pies boi się wszystkiego, czego nie zna, schodów nie cierpi, trzeba ją nosić, a na platformie piska, bo podłoże niepewne 🙂 I nagle pojawia się ta kropeczka błyszcząca na niebie. Jest słonecznie, o dziwo, bo ostatnio to ciągle szaruga i samolot dosłownie świeci jak błyskotka, coraz większa, aż widzimy kształt samolotu i nagle wyrasta przed oczami cała wielka maszyna i po chwili dosłownie już jest na pasie. Szybko to wszystko, ale dla nas nie latających (raptem raz lecieliśmy samolotem), bo po Polsce to nie trzeba, jest to jednak atrakcyjny i rzadki widok 🙂 Tak to nam przyjemnie minęło sobotnie południe, wreszcie w terenie, dobry początek, mam nadzieję dobrego sezonu!
No i teraz dopiero doczytałam, że w pobliżu lotniska w Pyrzowicach nie istnieje jedna platforma, a dwie. My byliśmy na platformie 27, zaś po drugie stronie lotniska, w Ożarowicach przy ulicy Bocznej usytuowany jest drugi punkt widokowy z platformą widokową. Ten ponoć o tyle gorszy, że większość czasu usytuowany jest pod słońce, tylko późnym popołudniem i zimą jest tam widok ok. Takie dogodności dla fanów lotnictwa przygotował Międzynarodowy Port Lotniczy w Pyrzowicach, platformy nazywane są spotterskimi. Mają 9 metrów długości, 2,5 metra szerokości i 2,5 metra wysokości, mogą pomieścić 25 osób.
Zima nie zima, trzeba się ruszyć, żeby do kanapy nie przyrosnąć 🙂 A że zima w tym roku taka trochę niezimowa, to nawet i lepiej, bo nie zamarzniemy z naszymi planami 🙂 Najpierw zastanawialiśmy się nad Pszczyną i Zagrodą Żubrów, ale to nam było trochę mało i w końcu stanęło na Zoo w Opolu, świetny wybór! Byliśmy tam 10 lat temu, jak Dominika była taka malutka, jak obecnie Amelka. Wiele się tu zmieniło o to zdecydowanie na plus. Mimo zimy wcale nie było nudno, a zwierzątka nie pochowały się po kątach i można było bezkrwawe polowanie przeprowadzać na każdym kroku 🙂
Zoo nie jest olbrzymie, ale to super, bo co krok czekają kolejne wybiegi, nie trzeba pokonywać dużych fragmentów alejek bez atrakcji. Dla małych dzieci to ważne, każdy rodzic wie 🙂 Do tego sporo wybiegów jest bardzo ładnych wizualnie, przez co bardzo miło się chodzi. A zwierzątka? To największa atrakcja oczywiście, są gepardy, żyrafy, cudne irbisy, alpaki, pierwszy raz udało mi się na żywo z tak bliska wilka zobaczyć, to było duże przeżycia dla mnie i reszty rodzinki 🙂 Największą furorę zrobiły jednak uchatki - obawialiśmy się, że zimą karmienie jest niewidoczne dla turystów, ale Pan był tak uprzejmy, że wyszedł do upraszających się o rybki uchatek i zrobił nam piękny pokaz 🙂 Czuliśmy się wyróżnieni, bo praktycznie cały czas chodziliśmy sami po Zoo, malutko ludzi było. A warto odwiedzić to miejsce, na pewno dzieciom się spodoba, a i ja też byłam bardzo zadowolona po tej zimowej stagnacji 🙂