Zmęczeni jedzeniem i siedzeniem świątecznym, korzystając z pięknego dnia, ruszyliśmy na spacery zalewowe, pierwszy już rano, nad nasze jezioro, drugi po południu nad Zalew Rogoźnik. Byliśmy w tej wsi w Kamieniołomie Rogoźnickim kilka tygodni temu, ale wtedy brakło czasu na więcej, więc tym razem odwiedziliśmy Zalew i drewniany kościół Św. Wawrzyńca w pobliskich Bobrownikach.
Zalew Rogoźnik powstał na miejscu dawnej kopalni piasku, podobnie, jak nasz Zalew Nakło Chechło. W Rogoźniku powstały aż 2 zbiorniki, a nawet 3, ale ten ostatni jest malutki i nieco oddalony, także znane są te dwa - Górny i Dolny. Za główny uważany jest Dolny, ale my zaczęliśmy od Górnego - bardziej dziki, z niestrzeżoną plażą piaszczystą i podestami dla sprzętu wodnego. Z rzadka stoją wędkarze. I tablice informacyjne. Można dojść do ruin mostu kolejowego, ale nie zaszliśmy tak daleko. Ładnie tu, bardzo spokojnie i romantycznie 🙂 Drugi zbiornik z pierwszym łączy tama, są położone na różnych wysokościach. Przy Zbiorniku Dolnym istnieje piaszczysta plaża główna, w sezonie z ratownikiem i z wypożyczalnią sprzętu. Naprzeciw powstał Park z aleją spacerową, amfiteatrem, skateparkiem i fajnym placem zabaw. Tu zawsze jest więcej ludzi. Miejsce również urokliwe i fajne na rodzinną rekreację. Godne polecenia, tym bardziej że w ostatnich latach zadbane, odchwaszczone i dobrze zagospodarowane.
Jak byłam nad Zalewem, to otwarłam sobie aplikację PS a tam podpowiedź, że 4 km dalej drewniany kościół Św. Wawrzyńca, więc skusiłam ekipę i jeszcze na szybko zobaczyliśmy go. Niestety zamknięty, ale i z zewnątrz ciekawy 🙂 To unikat, bowiem ma fasadę dwuwieżową, co jest rzadkością w drewnianych kościołach w Polsce. Pochodzi z XVII wieku i leży na Szlaku Architektury Drewnianej. Obok stoi murowany kościół Św. Wawrzyńca, całkiem nowy i teraz to w nim odbywają się nabożeństwa.
Dziś pasuje hasło z braku laku i kit dobry 🙂 Jak nie ma Taterek, to i okoliczny las wystarczy, no... prawie hehe Ale już tak mnie wyrywało, że wzięłam mojego najlepszego druha od łazikowania, czyli Negrę (ta to zawsze jest chętna) i ruszyłam w teren. Najpierw przez las, trochę ścieżką, trochę w chaszczach, ale już je znam dość dobrze, więc brnę na przełaj 🙂 Kiedyś nie lubiłam lasu, ale teraz się to zmieniło, Negra uwielbia las, więc i ja polubiłam, tak średnio 2-3 razy w tygodniu teraz przedzieramy się przez gęstwinę. Zimą jest znacznie łatwiej, mniej roślinności i nie ma pająków, pajęczyn i innych nieprzyjemnych rzeczy 🙂 To zadziwiające jak las często się zmienia, i to nie tylko podczas zmian pór roku, ale np. po wichurze pojawiają się połamane drzewa w różnych miejscach, wykroty wielkie na sporo ponad metr średnicy. Jest to ciekawe. Łatwiej też zobaczyć zimą zwierzęta leśne, zdarzają się sarny, spotkaliśmy kiedyś liska, a nawet dzika, to było przeżycie. Oczywiście wiewiórki i dzięcioły. Zawsze z bajek myślałam, że dzięcioł to dużo większy ptaszek, a teraz parę razy po odgłosie stukania wypatrzyliśmy tego małego ptaszka. Dużo też u nas sójek.
Las wyprowadza nad jezioro Nakło Chechło, już kilka razy je opisywałam, to popularny zbiornik na całym Śląsku, niemały i świetnie zagospodarowany latem, tłumny. Teraz, na granicy jesieni i zimy jest zwykle opustoszałe, czasem ktoś biega, czasem jakiś inny piesek z panciem zawita... Fajnie pochodzić, jak byliśmy w niedzielę rano, to pięknie świeciło słoneczko i jeszcze przy brzegu była woda, a na niej mnóstwo kaczek i łabędzi. Dziś woda aż do brzegu zmarznięta była i brak ptactwa. Negra za wodą zbyt nie przepada, ale po lodzie chciała biegać, trzeba uważać. Przyjemny spacer, choć zimno się dawało we znaki i ciepła herbata w domku smakowała jak w schronisku zimą 🙂
Na ten piękny, słoneczny dzień wymyśliłam sobie wycieczkę, planowałam ją już dawno, także super, że pogoda się wstrzeliła 🙂 Była opcja bliższa i dalsza. Tą dalszą zostawimy na dłuższy dzień, zaś krótki grudniowy spędziliśmy w Kamieniołomie Rogoźnickim. Pierwsze słyszę, znalazłam w necie, a że chyba na Polskich Szlakach jeszcze o tym nie było, to jestem odkrywcą hehe. Miejsce urokliwe, położone w gminie Bobrowniki niedaleko Będzina, we wschodniej części wsi Rogoźnik.
Kiedyś wydobywano tu margle i wapienie okresu triasowego, czyli starsze niż te na Jurze. Dziś kamieniołom jest nieczynny, a teren zarasta, czyli odbywa się tu sukcesja roślinności i tym samym stał się wspaniałym miejscem na spokojny spacer. O ile nie zajadą quady, których na pewno tu nie brakuje zważywszy na ich liczne ślady na czerwonej glinie. My dopiero zobaczyliśmy quady, jak już wsiadaliśmy do auta. Za to rozjechana, czerwona ziemia odcisnęła piętno na naszych ubraniach 🙂 Czasem trzeba na nowo stać się dzieckiem !
Ludzi tu mało, choć kilka osób spotkaliśmy. Kamieniołom znajduje się przy długiej ulicy Węgroda. Jest on spory, więc do końca nie wiedzieliśmy, gdzie wejść. Ale jest takie fajne miejsce, gdzie można stanąć samochodem i widać ścieżkę z drewnianymi barierkami. To dobre miejsce na początek eksploracji. Polecam to miejsce, tym którzy mają nie tak daleko, bo to fajna ciekawostka. My mamy bliżej siebie kamieniołom Blachowka w Bytomiu, ale ten już dość dobrze znamy, a ten Rogoźnicki to dla mnie niespodzianka 🙂
Nawet w zimny dzień trzeba się wyrwać choć na chwilę z domu, chociać sprzątanie świąteczne zajmuje, to promień słońca za oknem nie daje spokoju 🙂 Ruszamy na spacer do parku w Nakle Śląskim z pięknym pałacem. To tak blisko, a wstyd się przyznać, całego parku jeszcze jak dotąd nie obłaziliśmy, choć jest niewielki. Dziś wreszcie przemierzyliśmy cały, to prawda, że najciemniej pod latarnią 🙂
W sobotę 21 października odbył się 20 już Hubertus w Parku w Świerklańcu. Nasz jest to 4 lub 5 Hubertus w tym miejscu, nawet nie wiedziałam, że ma aż tak długie tradycje, to ponoć po Spale najbardziej reprezentacyjny Hubertus w Polsce! Hubertus, czyli święto myśliwych, jest w Świerklańcu bardzo barwne, poza pogonią za liskiem na koniach są też inne atrakcje, jak pokazy psów myśliwskich, szukanie lisa pieszo w wykonaniu dzieci czy pokaz strojów szlacheckich. To ciekawe przeżycie uczestniczyć w tym unikatowym pokazie, gdzie można przenieść się jakby do innej epoki, Moje córy szaleją za końmi i ta część jest dla nich najważniejsza, ja zaś wodziłam wzrokiem za wszystkimi psami, a niestety spóźniliśmy się na pokaz psów 🙂 Psiaki na Hubertusie są bardzo urodziwe i reprezentacyjne 🙂 Szczególnie whippety, czyli charty angielskie są bliskie memu sercu teraz, bo przypominają mi naszą Negierkę, i budową ciała i szybkością biegania i pozą w tym bieganiu 🙂
Liskiem, czyli osobą z lisią kitką, którą trzeba zerwać w czasie pogoni za lisem na koniach była instruktorka ze Stajni Ferdyn, do której chodzą moje dziewczyny, zaś wygrał drugi reprezentant tej stajni, także moje dziewczyny były zachwycone 🙂 Polecam tę ciekawą imprezę w przyszłości, zawsze odbywa się w Parku w Świerklańcu około połowy października.
Nie mogliśmy tkwić bezczynnie w domu w ten wymarzony weekend, najlepszy tej jesieni jak dotąd 🙂 Październik rozpoczęliśmy świetnie, standardowo na Jurze 🙂 Było pięknie z racji widoków i pogody. Najpierw naszym celem był Smoleń i Dolina Wodącej. Zamek znamy już dość dobrze, bo to nasza kolejna wizyta w tym miejscu, choć za każdym razem wita nas nowinką, tym razem, jest to kasa, z droższymi niż ostatnio biletami i pamiątkami. Są wiaty piknikowe i toi toie. I tu takie przemyślenia, przez lata zamek był za darmo, potem za bezcen i zawsze zwiedzaliśmy go sami, ludzi zero, teraz natomiast bilety podskoczyły, a tu aut pełen parking. No i super, cena nie powala, 9 zł normalny, 7 ulgowy, to fajnie, że ludzie wolą za opłatą, za to z większą kulturką i chronione. Na samym zamku doszły kolejne schody i taras widokowy, dzięki czemu powstało kolejne wejście na zamek, wieża dostępna jak już od kilku lat. Wszystko ładnie, z pięknymi widoczkami, naprawdę warto tu zajrzeć będąc w okolicy 🙂 O historii zamku nie będę pisać, bo był już wielokrotnie opisywany na Polskich Szlakach.
No a po zamku - przyrodnicze atrakcje w Dolinie Wodącej, wstyd się przyznać, to mój pierwszy raz w tej dolince 🙂 Wybraliśmy ścieżkę edukacyjną z początkiem pod Ośrodkiem Edukacyjnym w Smoleniu, bo jest nie za długa - 4 km, tworzy pętlę i odwiedza najciekawsze miejsca w Dolinie Wodącej. Ruszyliśmy na szlak, gdzie miało być 9 przystanków i tablice, no tablic znaleźliśmy tylko dwie niestety, nie wiem, czy reszta została zdewastowana czy pominęliśmy, ale ścieżkę przeszliśmy całą. Na jej trasie były w oddali widoczne Skały Zegarowe, majestatycznie błyszczące w słońcu. Bywają tu często wspinacze. Dalej na szlaku spotkaliśmy fajną bramę skalną, niestety miejsce nie było opisane, a przy końcu zatrzymała nas jeszcze Skała Biśnik ze słynną jaskinią, gdzie odkryto najstarsze ślady neandertalczyka w Polsce. Było sporo grzybków, bajkowe muchomorki, a drzewa ślicznie się już zażółciły, Dominika miała frajdę ze zbieraniem 🙂
Po 4-kilometrowym spacerku w Dolinie Wodącej wszyscy chcieli już jechać do domu. Poza mną 🙂 Byłam w zdecydowanej mniejszości, bo pies raczej głosu nie ma 🙂 Ale tak piękne słońce chylące się... tego nie można było przepuścić, tym bardziej że tak rzadko o tej porze wędrujemy, zwykle już zmierzamy do domu. Więc szybko biłam się z myślami co by tu Rodzinie zaproponować, żeby się spodobało 🙂 Oczywiście zamek Ogrodzieniec był pierwszą myślą, bo blisko i piękny, ale tam nawet o tej porze problem z parkingiem, te naganianie mieszkańców jest denerwujące mogliby coś z tym zrobić. Obiecane lody zjedliśmy na Rynku w Pilicy, żeby zobaczyć znów ładny odbudowany Ratusz, a potem co ?? Otwieram aplikację Polskich Szlaków... i widzę Grochowiec w Ryczowie - piękny ostaniec z rozległym widokiem, tego mi trzeba było 🙂 O mało się nie spóźniliśmy na zachodzące słońce, bo jeszcze przygody po drodze. Łukasz wbił ul. Turystyczną w Ryczowie, bo na niej jest Grochowiec Wielki, ale ponoć pokazał mu 3 Turystyczne w Ryczowie no i wybrał złą, dojechaliśmy do Kiełkowic w gminie Ryczów, wszyscy już mieli dość, ale na pewno warto, więc kolejne szukanie w GPS i tym razem już dobrze dojechaliśmy, wypatrzyłam zjazd niemal pod sam ostaniec, dobrze, że krzyż stoi na górze, to łatwo było rozpoznać 🙂 Na Jurze wcale nie tak łatwo gdzieś trafić jak się nie zna, bo niestety jeszcze oznaczenia trochę kuleją, tablic mało, kierunkowskazów jeszcze mniej, a ostańce wszystkie podobne 🙂 Ale dotarliśmy, podchodzimy na szczyt wzgórza i mamy te piękne widoki, rozległe, których brakło mi w poprzedniej wędrówce po Dolinie Wodącej. Słońce sprawia, że wszystko wygląda pięknie, magicznie i bardzo plastycznie, cieszymy oczy i zapamiętujemy widoczki, by starczyło ich do kolejnego wyjazdu 🙂 Wracamy do auta, pada kilka razy jedziemy do domu i Negra już wie, że to koniec, i standardowo zaczyna gryźć smycz, jej nadal mało, ona pewnie jeszcze jeden ostaniec miała w planach... 🙂
Nie mieszkamy już w Tarnowskich Górach, ale nadal blisko, także słynne Gwarki jednak odwiedziliśmy. Dla nas najważniejszym momentem tego Święta jest niedzielny pochód historyczny, który przemierza ulicami miasta. W tym roku mija 60 lat, jak pierwsze Gwarki i pochód zostały zorganizowane. Toteż pochód był wyjątkowo barwny, pełen historii związanej z Tarnowskimi Górami. Jak zwykle rozpoczynali go włodarze miasta, a tuż za nimi rozpoczyna się historia miasta, z rycerzem Adamem de Tarnowice, który był dawnym właścicielem zamku w Starych Tarnowicach, który również miał swoich przedstawicieli w pochodzie. Za Adamem szedł tradycyjnie chłop Rybka z krową, bowiem podczas orki odnalazł kruszec, który to dał początek górnictwu srebra w Tarnowskich Górach i dzięki któremu teraz ośrodek nazywany jest srebrnym miastem. Idą więc w pochodzie gwarkowie, czyli górnicy, założyciel dawnej tarnogórskiej szkoły górniczej, dawni mieszczanie i duch skarbnik, który pomagał górnikom w kopalni.
Ulicami przetaczają się podczas pochodu też różnorakie wojska, które w ciągu wieków w jakiś sposób połączyły się z Tarnowskimi Górami. Najważniejsi są tutaj król Jan III Sobieski ze swoją husarią, który tędy właśnie zmierzał na odsiecz wiedeńską w 1683 roku. Za nim w karocy jedzie zawsze Marysieńka. W pochodzie idą też historyczne postaci kultury, nauki i sztuki, m.in. Johann Wolfang von Goethe, który przez parę lat mieszkał w dworku niedaleko Rynku w Tarnowskich Górach. Jedzie też cesarz Wilhelm II ze swym przyjacielem znanym w okolicy - księciem Guido Henckel von Donnersmarck. Nie zabrakło też ekipy ze Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej, która to przyczyniła się walnie do wpisania podziemi tarnogórskich na Listę Unesco. Dumnie nieśli baner informujący o tym fakcie, a współcześni mieszkańcy Tarnowskich Gór i turyści z entuzjazmem witali ich w pochodzi, bo trzeba dodać, że widzowie żywo reagują na to, co się dzieje na ulicach, - klaszczą wiwatują, machają. Szczególnie gorąco witany jest zawsze król Sobieski i husaria, a w tym roku właśnie dodatkowo poruszenie wielkie okazano na widok Stowarzyszenia Miłośników i znaku UNESCO.
To przyjemność patrzeć na to wydarzenie i choć każdego roku przebiega podobnie, zawsze budzi emocje. Orszakowi towarzyszy duża liczba koni, są też salwy z armat bractw kurkowych, to wszystko sprawia, że jest to cos wyjątkowego. Po części historycznej jest jeszcze regionalna, z prezentacją szkół, zespołów tanecznych i wszelkich grup regionalnych, mnie jednak najbardziej porusza część historyczna.
Kruszwica to już nasz ostatni punkt na Szlaku Piastowskim. Ten prastary ośrodek jest bardzo popularny wśród turystów i znany chyba każdemu Polakowi, a to za sprawą powieści "Stara Baśń", która mówi o złym władcy Popiele. Ostatecznie Popiel zginął w wieży na jeziornej wyspie, zjedzony przez myszy, stąd do dziś o wieży w Kruszwicy mówi się Mysia Wieża. Po śmierci Popiela lud wybrał na władcę ubogiego Piasta - twórcę pierwszej polskiej dynastii. I tak się to wszystko tutaj zaczęło...
Tereny dzisiejszej Kruszwicy zamieszkane były znacznie wcześniej niż czasy pierwszego Pasta, o czym mówią badania archeologiczne. Wczesnośredniowieczne osadnictwo na zachodnim brzegu Gopła datuje się na przełom VI i VII wieku, kiedy Kruszwica już była ośrodkiem o dużym znaczeniu. W X i XI wieku gród rozbudowano i przeżywał wtedy swój okres świetności. Był jedną ze stolic Piastów i ulubioną ich rezydencją. Kres temu przyniósł rok 1271, kiedy Bolesław Pobożny nakazał spalić gród. Potem w XIV wieku z fundacji króla Kazimierza Wielkiego w miejscu starego grodu zbudowano murowany zamek, którego gotycka wieża stojąca do dziś w Kruszwicy stanowi jedyną pozostałość. Wieża jest dostępna dla turystów odpłatnie, można z niej podziwiać piękną okolicę z Jeziorem Gopło, zwanym niegdyś Morzem Polaków. Pływa po nim i wozi turystów statek Rusałka, który cumuje pod wieżą.
Nieco dalej stoi wśród drzew romańska kolegiata Św. Piotra i Pawła. To duma mieszkańców, cenna i bardzo dobrze zachowana. Z tego, co mówił przewodnik grupie zwiedzającej akurat świątynię, jej główny kształt nie został prawie zmieniony od początków powstania, a było to w XII wieku. Jej wnętrze jest bardzo surowe i skromne, a gruby mury potwierdzają wielowiekowy rodowód. Kolegiata w Kruszwicy leży nie tylko na Piastowskim, ale i na Romańskim Szlaku. Całe miasteczko to atrakcja, której nie należy pomijać na swej trasie. Każdy Polak choć raz powinien tu zawitać 🙂
Na Szlaku Piastowskim, w północnej Wielkopolsce odnaleźć też można piękne, barokowe świątynie. Ta wycieczka właśnie obejmuje trzy takie okazałe obiekty sakralne na trasie pomiędzy Gnieznem a Kruszwicą, oddalone od siebie o kilkanaście km, to bazylika Wniebowzięcia NMP w Trzemesznie, klasztor pobenedyktyński z kościołem Św. Jana Apostoła w Mogilnie oraz bazylika Trójcy Świętej w Strzelnie, gdzie jeszcze dodatkowy smaczek stoi - romańska rotunda Św. Prokopa. Trzemeszno Bazylika...
Licheń odwiedziliśmy wracając z Piastowskiego Szlaku, było to 13 sierpnia, kiedy rozpoczynały się już obchody 50. rocznicy koronacji Cudownego Obrazu Matki Bożej Licheńskiej. Główna uroczystość odbywała się 15 sierpnia w uroczystość Wniebowzięcia NMP.
Najwięcej turystów i pielgrzymów gromadzi nowe Sanktuarium MB Licheńskiej, znane każdemu Polakowi, a widoczne już z daleka z racji wysokiej wieży, na której powstały zamknięte tarasy widokowe. Wieża stoi od 2004 roku, ma 141,5 m wysokości. Pierwszy taras widokowy mieści się na wysokości 98 m, drugi na wysokości 114 m. Można się tu dostać szybką windą lub wejść schodami, ale to jest wyczyn, bo na chętnych czeka aż 762 stopni.
Pobiedziska to niewielkie miasteczko leżące na Szlaku Piastowski, między Poznaniem a Gnieznem. Prócz Rynku z ceglanym kościołem Św. Michała Archanioła koniecznie zobaczyć tu trzeba Skansen Miniatur Szlaku Piastowskiego oraz Gród Pobiedziska - miejsce ciekawe dla dzieci, ale nie tylko.